Menu Główne

środa, 8 czerwca 2016

Historia moich tatuaży

 

Czym dla mnie są tatuaże?


To mała sztuka na ciele. ;) Dla mnie są bardzo osobiste, wręcz w pewnym sensie jak pamiętnik, który w postaci obrazów mogę przenosić na swoje ciało... ;) Są w nim ważne wydarzenia i osoby w moim życiu. Ciało traktuję jak płótno, które mogę zdobić według własnych przeżyć i wyobraźni. To mnie fascynuje. :)


Jednak jak decydujemy się na zdobienie ciała, musimy być tego w pełni świadomi i wybrać rozsądnie artystę, który się tego podejmie. Artysta artyście nierówny, a czasami nawet przychodząc do kogoś ze swoją wizją i trafiając na osobę, która siedzi w zupełnie innym stylu, możemy wyjść bardzo niezadowoleni, nawet jak sam tatuator był naprawdę świetny... :)


Podzielę się tutaj z Wami moją historią. Niekoniecznie od samego początku pozytywną. ;)

 


Od zawsze chciałam mieć tatuaże. Podziwiałam gwiazdy rocka z magicznymi wzorami na ciałach, aktorów, artystów. Byłam tym wszystkim zafascynowana i w głowie nastolatki układały się już wizje, jak ja bym chciała wyglądać… ;) Uwielbiam barwny styl, barwne postacie.

Tak naprawdę zaczęłam tatuować ciało niespełna 3 lata temu. Dopiero wtedy mogłam pozwolić sobie finansowo na jedną ze swoich największych pasji… ;) Marzyłam o tym już od dziecka tak naprawdę. Kiedy oglądałam swoich wytatuowanych idoli, a z czasem, będąc nastolatką, różnego rodzaju blogi… Już wtedy w mojej głowie powstała pewna koncepcja i też złota myśl. Że będę tatuować na swoim ciele osoby i ważne wydarzenia w moim życiu. Że moje ciało będzie takim obrazkowym pamiętnikiem. A skóra pewnego rodzaju, jak to mój znajomy uroczo określił, kolorowanką.

Historia moich tatuaży


Kiedy dostałam pierwszą pracę i pierwsze pieniążki wpadłam w taki ogromny zachwyt, że będę mogła spełnić marzenie. ;) Na swojej drodze spotkałam osobę, która była mocno wytatuowana i gorąco poleciła mi tatuatora. Byłam podjarana mega, ale w ogóle nieprzygotowana w temacie. Podobały mi się wzory tej dziewczyny na ciele, byłam na rozmowie z tatuażystą opowiadając o swoim projekcie, no iiii cała ta rozmowa tak mnie zafascynowała, że straciłam zdrowy rozsądek. A że byłam jeszcze młoda, to też głupia… I oddałam się w ręce tej osoby… Krótko mówiąc, wizja nie wyszła… Mało tego, byłam mocno zawiedziona… Bo inaczej to przedstawiałam, a zupełnie inaczej wyglądało. Tatuator zapewniał mnie, że to dopiero początek i przy kolejnych sesjach to wszystko nabierze kształtu i koloru... No, właśnie. Koloru... Uwielbiam tatuaże kolorowe i chciałam szaleć pełnią barw… Przy czym te barwy znikały… Tatuator tłumaczył, że to wina mojej skóry, która odrzuca barwnik… Głupia wierzyłam w to… I dałam jeszcze dwie szanse… I to był największy błąd w moim życiu… Głupota i kretynizm, ale to moja wina. Bo już po pierwszej sesji powinno dać mi do myślenia, że coś jest jednak nie tak… ;)

Jaka była moja wizja? Piękne róże, przeplatane pięciolinią i skrzypce… ;) A wyszło to…


Hah… Naprawdę już mnie to tylko bawi, nie smuci…

Jak się goiło? Stosunkowo dobrze, natomiast, tak jak mówię, pigment wręcz wypływał… Kolory, a raczej ich brak… Wyglądało to jakbym miała kilkunastoletni tatuaż na sobie…

Kiedy odzyskałam rozum, zaczęłam w pełni zagłębiać się w temat. Czytać, szukać, sprawdzać studia, portfolia. Rozmawiać z różnymi ludźmi. I trafiłam do tatuatora z Bielska, który podjął się uratowania i zacoverowania czy raczej wyciągnięcia wzoru na klatce… ;) Byłam przeszczęśliwa, bo odbijałam się od salonu do salonu i każdy mówił, że to niemożliwe… ;)

A proszę, tutaj efekt. ;)



Dwie sesje, mega duża dawka bólu, bo to okrutnie czułe miejsce, ale udało się. ;) Jestem baaardzo zadowolona. A co najzabawniejsze, kolory są. xD Goiło się o niebo lepiej, chociaż też trafiłam na letni okres i było dość męcząco, ale dało się przeżyć. ;) Jestem pod wielkim wrażeniem… ;)

Tatuaże według mnie powinny odzwierciedlać nas, naszą osobowość, przeżycia, coś bardzo intymnego, etc. Nie jakiś chwilowy kaprys czy modę. Mamy to w końcu na całym ciele, do grobowej deski, więc chcę się z wami podzielić tymi kluczowymi radami i też opowiedzieć o swoich pomyłkach.

Wybór wzoru


Ja nigdy nie mam z tym problemu. Kiedy chcę tatuaż, jestem go w 100% pewna, bo coś dla mnie oznacza. Każdy wzór jest symbolem ważnych wydarzeń czy osób w moim życiu… Np. skrzypce, które są moją pasją i pięciolinia z melodią pierwszego utworu, który grałam na poważniejszym koncercie… ;) Znaczy to dla mnie naprawdę wiele.

Kruk to symbol mojego przyjaciela. A dlaczego? Zawsze był Moim Kruczkiem… ;) Ma specyficzny nos, kruczoczarne włosy, ciemne oczy… ;) Jest tak tajemniczy i niesamowity, jak ten magiczny ptak. Także ma zaszczytne miejsce na moim ramieniu. Jesteśmy przyjaciółmi 11 lat, nie mogło go zabraknąć.

Każdy kolejny wzór jest zaplanowany w głowie bardzo szczegółowo, szukam tylko inspiracji stylem, którym powinien zostać wykonany. Mam w głowie masę projektów i niestety zero talentu rysowniczego, więc tutaj muszę polegać na tatuatorach… ;)

Wybór tatuatora


To jedna z najważniejszych kwestii zaraz po doborze wzoru. Mój pierwszy tatuaż zrobiłam na spontanie, opierając się jedynie na wytatuowanym ciele znajomej. Nie sprawdzałam portfolio, nie porównywałam stylów, nie dyskutowałam. Zaufałam obcej osobie i jej koncepcji.

Dlatego moje wskazówki to: po wybraniu wzoru i stylu szukamy salonu, który nam odpowiada.

Oblukujemy go uważnie i wybadujemy klimat, atmosferę, sterylność. Szukamy opinii, gadamy ze znajomymi etc. Zapoznajemy się ze stylem wybranego tatuatora i wertujemy portfolio. Kiedy mamy już w 100% pewność, że to jest ta osoba, która ma być naszym artystą umawiamy się na konsultacje. Wtedy nabieramy pewności. Po rozmowie, po zgraniu naszej wizji, sugestii etc. możemy podjąć ostateczną decyzję.


! ! !


Nawet zajebisty tatuator w swoim stylu może spierniczyć nam tatuaż, jeśli my mamy wizję innej techniki… ;) Dlatego trzeba zwrócić na to uwagę.

! ! !


Konsultacja to kluczowa sprawa. Możemy wtedy obsypać tatuatora milionem dziwnych pytań i przedyskutować swój projekt, który nabierze ostatecznych kształtów w dniu sesji.


Ja nie byłam taka mądra i teraz została mi jeszcze do zacoverowania ręka. Na razie straszna z łapki upiorne syreny xD I mimo tego, że nie są złe i jakieś odrzucające, to zupełnie nie w moim stylu, zupełnie wypłowiałe i nie takie jak oczekiwałam i nie takie jak były na wzorze… Zupełnie płaskie, mdłe, bez wyrazu. Wstydziłam się ich długi czas a teraz udaje, że tak miało być ;) No bo co na ten moment innego mi pozostało? :)

Sesja


Sesja trwa od 4 do nawet 9 godzin, jest to tak zwana sesja całodniowa… (wszystko zależy od studia tak naprawdę). Tutaj jest czas na projekt, poprawki, rozmowę, no i działamy… ;) Moje sesje zazwyczaj trwały 6 godzin i to był maks jaki byłam w stanie wytrzymać ;) Jeśli mamy takie możliwości finansowe to kolejną planowałam po minimum miesiącu-dwóch żeby dać skórze w 100% się zregenerować.

Ból


Myślę, że klatka najbardziej była nieznośna. Wszystko zależy od naszego progu bólu, od tego czy mamy tatuaż w kolorze czy czarno-biały. Tak samo od skomplikowania wzoru i długości sesji. To sprawa zupełnie indywidualna. Ręka była dla mnie naprawdę ok. ;) Pierwsza godzina na klatce również, ale im bardziej skóra jest zmęczona i im bardziej wbijany jest kolor, to nie jest to najprzyjemniejsze uczucie. Ale powiem Wam szczerze, że akurat to jest ostatnia sprawa, na jaką zwracam uwagę. Chcę mieć tatuaż, więc muszę przygotować się na jakąś mniejszą czy większą dawkę bólu. No, kurde. ;)

Pielęgnacja


Smarowałam Alantanem ale miałam po nim” kaszkę” także odrzuciłam ten pomysł i mój drugi tatuator zaproponował genialną maść, o tę. ;)


Nazywa się Easytattoo. Mega leciutka, super cudna i nic mi się nie działo. Po sesji dwa dni nosiłam folie, zmieniając ją 3 razy dziennie. Przemywałam wtedy skórę szarym mydłem, wklepywałam cieniutka warstwę kremu i tadam. Po dwóch dniach smarowałam jeszcze tatuaż tydzień po każdym umyciu i zostawiałam go radosnego gojenia. Unikamy słońca bez filtrów, unikamy basenów, siłowni przez miesiąc czasu najlepiej. Po zagojeniu używamy wysokich filtrów i raczej nie eksponujemy tatuaży na duże słoneczko jeśli zależy nam na zajebistym intensywnym pigmencie ;) Ja swój na ten moment smaruje Ziajką dla dzieciaków „50” i sprawdza się naprawdę fajnie, a jest naprawdę nie droga i ogromniaście wydajna :)

Będzie bardzo dużo postów na ten temat bo uwielbiam zdobić ciało. Mam w głowię kilka naprawdę ważnych dla mnie i większych projektów. Wybrałam też artystów i już nie mogę się doczekać konsultacji z nimi. Jednak troszkę to musi poczekać bo finanse na razie nie dają rady ale jak tylko portfel będzie w pełni sił, spodziewajcie się kolejnego postu i mojej radosnej paplaniny gdzie przedstawię Wam wybrane studio i zarys projektu oraz będziecie mogli śledzić krok po kroku gojenie się dziarki. ;)

Ściskam!
RedJinx