Jeden z trudniejszych postów, jaki powstaje. Długo do niego się zbierałam, nareszcie jestem już gotowa, żeby podzielić się z Wami jednym z największych sukcesów w moim życiu. Schudłam 36 kilo. :) Zapraszam więc wszystkich tych, którzy nie wierzą, że im się uda albo potrzebują jeszcze większego motywacyjnego kopa. Bo wystarczy tylko chcieć... :)
Historia Mojej Wagi
Jaka byłam? Zawsze normalnej budowy ciała. Nigdy nie gruba, ani też nie drobna. Przy wzroście 171 cm, jaki mi towarzyszy od gimnazjum już, wagę utrzymywałam w granicach 59 do 65 kilo. Byłam z tego mooocno zadowolona, ale też w tamtym radosnym okresie mojego życia nie zwracałam szczególnej uwagi na to, jak ja wyglądam. ^^ Miałam od groma ruchu. Co chwilę coś się działo, wszędzie było mnie pełno, a całe weekendy spędzałam zazwyczaj z moja pierwszą miłością... ;)
Problemy zaczęły się w momencie, kiedy kończyłam liceum. Hormony mi ześwirowały i miałam okrutne problemy z miesiączkami. Albo w ogóle się nie pojawiały, albo trwały MIESIĄC, co było ogromnym dramatem. Ale też były sytuacje, że po kilku dniach okresu, dwa dni przerwy i znów się pojawiał okres i tak w koło. Dostałam mocne leki, nazw już nie pamiętam, bo to było wieki temu. Sama je też przerwałam w pewnym momencie, co było ogromnym błędem, bo problem nie zniknął...
Po maturze wyprowadziłam się z domu. To był szalony spontan z wielkiej, ogromnej miłości. Zupełnie nie myśląc o tym, za co będziemy żyć, gdzie i w ogóle jak wygląda to dorosłe życie. I wtedy przy lawinie zmartwień, przestałam totalnie kontrolować swój styl życia. Pojawił się siedzący tryb pracy, żarcie totalnie przetworzone lub największy syf ever z budek jakichś. Często też popijając napojami za grosze, no bo jak kasy nie było to ratowaliśmy się na wszelakie sposoby... ;) Ale też duża ilość alkoholu, częste imprezy... No, działo się. I to totalnie sprawiło, że moja waga zaczęła przybierać tempa i rozrastać się szalenie. A ja ciągle byłam ślepa na to, jak wyglądam. Owszem narzekałam na zasadzie "ale jestem gruba, nie mam co założyć". Tylko, że na narzekaniu się kończyło.
Kiedy zaczęło nam się wszystko powoli układać, znaleźliśmy po milionach prób stabilne mieszkanie, pracę etc. Moje życie towarzyskie kwitło na maksa, to wiecie co? Z tego zachłyśnięcia się szalonym szczęściem, miałam totalnie gdzieś, jak ja wyglądam. Przestałam zwracać na to uwagę, Wciągnięta w wir codzienności... Dopiero, kiedy nadszedł moment, że wszystko w jednym momencie runęło mi na głowę... I kiedy znów wróciły problemy z miesiączkami... Zaczęłam brać na nowo leki i też popadałam w totalnie zamulony nastrój... Zauważyłam Shreka w odbiciu w lustrze... Oglądałam się długi czas, codziennie po kilka godzin nawet. Nie docierało do mnie, że to co ja tam widzę to ja... Obrzydliwie zaniedbana dziewczyna, która stwarzała tylko pozory zadbanej... Obudziłam się natomiast za późno... Bo już właśnie wtedy ważyłam 90 kilo...
Co na to moja druga połówka? Akceptował mnie w pełni... I to chyba też przyczyniło się do takiej ślepoty na to, co się dzieje... A bliscy? Coś szeptali za moimi plecami, trochę szydzili, krytykowali, ale nigdy nie powiedzieli mi tego wprost ani nie zaproponowali jakiegoś aktywnego rozwiązania... ;) Ja sama pomalutku zaczęłam wycofywać się z życia towarzyskiego, uciekając totalnie przed relacjami, wyjściami nawet do pubu. Wstydziłam się siebie. Tego, że nie mam totalnie w co się ubrać, tego, że tak okrutnie się męczę i w ogóle, że nie czuję się dobrze we własnym ciele. Kilka uszczypliwych mocno uwag było jednym z bodźców do zmian...
Kiedy zaczęłam walczyć z samą sobą ważyłam, uwaga, aż 104 kilo! Totalny i całkowity dramat. Ale tak było i nie będę tu nikogo oszukiwać... :)
Czas na zmiany
Raven pomógł mi totalnie w walce ze słabościami. Po długich rozmowach, powiedział "potrzebujesz fachowej pomocy, podziałajmy". I próbowaliśmy długi czas na własną rękę. Mielismy multisporty, a więc chodziliśmy na siłownię, co było nie wypałem totalnym i szybko zrezygnowaliśmy. Na basen, zumba i ćwiczenia w domu w wariackich zestawach, które układałam na bieżąco. Ale to nie było zupełnie systematyczne, raczej rekreacyjne i nie na 100%, a tylko do lekkiego dyskomfortu... Więc przez jakiś czas okłamywałam się: "ej, o co chodzi? Przecież cisnę!" I dupa frędzel - nic nie pocisnęłam.
Raven zatem poszperał w internetach i odnalazł kilka namiarów na trenerów personalnych. Zaczął dzwonić, sprawdzać, kto mu się wydaje najbardziej rzeczowy i sensowny, nooo i podjęliśmy decyzję. I tak zaczęła się moja prawdziwa walka z wagą.
Treningi personalne
Moją przygodę zaczęłam z Moniką. Tutaj jest link do jej fanpage'a. Spotykałyśmy się najpierw 2 razy w tygodniu na moim mieszkaniu. To była bardzo fajna opcja, zwłaszcza jak miałam totalne schizy ćwiczyć w miejscu publicznym. A że moja kondycja była poniżej jakiegokolwiek poziomu, to odpowiadała mi ta forma. Po jakimś czasie (3-4 miesiące) przeszłyśmy z Moniką na treningi na siłowni. I wtedy zwiększyłyśmy liczbę spotkań do 3 razy w tygodniu. Chodziłam do Platinium na Mogilskiej i ku mojemu zaskoczeniu zdecydowanie bardziej to polubiłam... ;) Więcej miałyśmy sprzętu, opcji, możliwości. Czas też błyskawicznie leciał, także super sprawa.
Jak ćwiczyłyśmy? Trening to zazwyczaj godzinka zegarowa. I tutaj miałyśmy treningi obwodowe i siłowe. 10-12 ćwiczeń w 3 seriach, po kilkanaście powtórzeń. Po takim treningu dochodziło jeszcze półgodzinne cardio: na bieżni, orbitreku, rowerku... Oczywiście nie zawsze, ale starałam się zostawać, kiedy tylko miałam taką możliwość. Część zestawu na maszynach, potem z pracą ciężaru własnego ciała. Dawało mi to w kość, nie będę ukrywać, ale bardzo potrzebowałam takiego bata nad sobą.
Jestem baaardzo wdzięczna Monice za kawał świetnej współpracy... :) Osiągnęłyśmy razem naprawdę sporo. Bo właśnie te 30 kilo ciężkiej walki ze swoimi słabościami. Monika jest niesamowicie ciepłą i pozytywną osobą i każdemu będę gorąco polecać współpracę z nią. :) Jak to czytasz, to ściskam Cię mooocnoooo!
Nasza współpraca trwała równy rok. Rok ciężkiej walki... :) A to dopiero początek, moi Kochani... :)
Jestem baaardzo wdzięczna Monice za kawał świetnej współpracy... :) Osiągnęłyśmy razem naprawdę sporo. Bo właśnie te 30 kilo ciężkiej walki ze swoimi słabościami. Monika jest niesamowicie ciepłą i pozytywną osobą i każdemu będę gorąco polecać współpracę z nią. :) Jak to czytasz, to ściskam Cię mooocnoooo!
Nasza współpraca trwała równy rok. Rok ciężkiej walki... :) A to dopiero początek, moi Kochani... :)
Bo im więcej dbamy o siebie, walczymy ze słabościami, tym mamy większą świadomość swoich niedoskonałości. A że ja też jestem perfekcjonistką i okropną estetką, to mam naprawdę mocno wygórowane cele.
Raven stracił pracę,miałam chwilowy zastój personalny z powodu braku kasy,a kiedy dostał nową pracę, był to jakiś znów przełomowy moment w naszym życiu i impuls do kolejnych zmian. Z polecenia mojej znajomej (ściskam Cię, Aniula, bardzo mooocnooo! :*) trafiłam na mocno zakręconą dziewczynę. Ania wychwalała mi ją pod niebiosa: A że taka stylówa świetna, że daje nieźle w kość, że pozytywnie zakręcona i mocno wymagająca. Obczaiłam insta, FB, nooo i stwierdziłam - a przekonam się, co i jak. Nooo i tak już nasza nowa współpraca trwa dobre 2 miesiące... ;) Link do Marci tutaj... :)
Muszę Wam się przyznać, że przez chwilę miałam myśl "nie dam rady, uciekam". xD Ale dzielnie i twardo się trzymam. Wiadomo, każdy trener ma swój program i technikę. Tutaj mam zupełnie inny repertuar katowania ciała. :P No i szczerze muszę powiedzieć - wymiękam. xD Masa ćwiczeń kondycyjno-wytrzymałościowych, z którymi mam styczność pierwszy raz tak naprawdę. Robię totalnie wszystko źle (technicznie), ale kurdę, co tam. xD Daję z siebie naprawdę full i do przodu. :) Bo mam cel i chcę do niego dążyć... :) Jestem zachwycona energią i niesamowitą bezpośredniością trenerki... :) Bardzo do mnie takie połączenie przemawia. :) Nasza współpraca trwa od 2 miesięcy. Widzimy się 3 razy w tygodniu i zobaczymy, jak to nam się poukłada dalej. Na pewno pojawią się update'y... :)
Aktywny styl życia
Mogę śmiało powiedzieć, że naprawdę dużo się ruszam w porównaniu z tym, co było dawniej. Wszystko też jest zasługą tego, że mamy szczeniaczka, który ma pokłady nieskończonej energii i przynajmniej 4 razy dziennie śmigamy na długie spacery. Weekendy to samo plus staramy się wszystkie sprawy, jakie mamy do ogarnięcia, czy zakupy, załatwiać na piechotkę, a nie wożąc dupki. ;) Mam zamiar jeszcze dodać do tego, albo jakieś zajęcia w grupach, albo bieganie. Nie ukrywam, że biegać nienawidzę. I to tylko dlatego, że się nudzę. xD Zdecydowanie wolę pływać, tańczyć, etc, etc. Ale muszę się przekonać, nawet tymczasowo, bo potrzebuję jeszcze takiego zastrzyku cardio, który nie zniszczy mnie finansowo. xD
A co z jedzeniem?
Tutaj jest akurat też temat rzeka, bo od praktycznie 4 lat jestem na jedzeniu roślinnym. Na ten moment jest to pełny weganizm. Natomiast był moment, że jadłam jajka jeszcze i nie będę tego ukrywać... :) W tym momencie roślinki dominują. I przez długi czas sama układałam sobie jadłospis, potem byłam u dietetyka, natomiast teraz się inspiruję różnymi znanymi mi osobami, które podziwiam za zdrowy styl życia i przemycam co nieco do swojego menu. Oczywiście pojawi się tutaj post o jedzeniu, a może nawet i filmik. Tak będzie przyjemniej dla oka. Jem więc roślinnie, gluten też wcinam jak szalona. Raz w tygodniu mam cheat day, kiedy daję upust swoim kubkom smakowym i pożeram wege pizze, popijając piwem. xD I tak to z grubsza wygląda. Weganizm był wyborem czysto ideologicznym i nie ma zupełnie wpływu na moje zdrowie... ;)
Podsumowanie
Zaczęłam ćwiczyć mając 104 kilogramy. Był to czerwiec 2016 roku. Na ten moment ważę 68,5 kilo... :)
Wymiary podam niedługo, bo muszę mieć jak najbardziej aktualne... :)
Czuje się naprawdę fajnie, zdrowo, lżej... :) Ciągle nie wierzę, że udało mi się to osiągnąć. Czasami nie dostrzegam tych giga zmian do momentu, jak nie wrócę do starych zdjęć czy też ciuchów z tamtego okresu, które są dwukrotnie za duże. To sprawia, że szaleję ze szczęścia. Znajomi jedni zauważają i dopingują, inni szydzą. ;) Ale szczerze? Nic mnie to nie rusza, bo walczę dla siebie. Żeby moje ciało było takie, jakie widzę je w głowie... :)
Mój cel? Na ten moment to między 59, a 62 kilo. Mniej bankowo nie chcę... ;)Zależy mi na zachowaniu pełnych, kobiecych kształtów. Ale ważniejsze są obwody. Jeszcze jakieś 10 cm mniej w obwodach, to takie moje marzonko. Urzeźbiona delikatnie sylwetka. Chcę, żeby efekty pracy były jednak widoczne... :)) Moje słabe punkty to brzuch, ramiona, no i pupa... :) Nad tym pracujemy. Nooo i oczywiście walczę o hiper kondycję i wytrzymałość. Z Marcelą będziemy przy dobrych wiatrach współpracować pełny rok więc mam masę czasu, aby stopniowo zawalczyć o wymarzone efekty.
Oczywiście będę cały czas wrzucać update'y na bieżąco... :) Niezbyt często, bo na efekty trzeba będzie poczekać, ale co 2-3 miesiące, porównanie sylwetki i ewentualne informacje o treningach - jak najbardziej.
Kilka złotych myśli
Kochani! Każdy ma milion tysięcy wymówek... Ja też je miałam. Każdy wmawia sobie, mając problem z wagą, że akceptuje siebie i jest cudnie. A według mnie wcale tak nie jest. Bo na pewno każdy grubasek marzy, chociaż po cichutku, żeby mieć naprawdę fajne ciało. I już nie chodzi tutaj o estetykę. Każdy lubi co innego, ale Kochani Mili - walczmy o swoje zdrowie... :) Ciało mamy tylko jedno, musi nam służyć do końca naszych dni. Dbajmy o nie na maksa. I nie szukajmy wymówek, nie zaczynajmy wiecznie od jutra, czy od poniedziałku. Ale teraz, małymi kroczkami. Może to będzie hiper długi spacer, może po prostu przemyślany posiłek dziennie - to już przybliża nas do sukcesu. Byłam otyła... ;) Wyglądałam jak wieprz. Długi czas żyłam z grubasem w zgodzie. Teraz go przepędziłam i powoli zaczynam cieszyć się nową sobą... :) Wystarczy chcieć.
Dziękuję wszystkim tym, którzy trzymali za mnie kciuki i szczególnie też tym, którzy nabijali się z mojego wyzwania. :) Dzięki Wam miałam jeszcze więcej siły, hah! :))
Ściskam!
RedJinx











