Tak jak obiecałam, pora na uzupełnienie posta z treningiem personalnym. Krótka relacja, co wcinam w trakcie dnia. Od razu uprzedzam, że jestem osobą, która wpada w jedzeniowe rytuały i jak coś mi posmakuje, jem to aż do znudzenia. Może to trwać miesiącami. :P Jestem też kobietą-chaos, która lubi robić milion rzeczy na raz, a najmniej czasu mam na gotowanie, więc stawiam na banał i błyskawiczność. ;)
Tak jak wcześniej wspomniałam, odżywiam się roślinnie już od 3 lat tak naprawdę. Jedyny element, który u mnie się jeszcze pojawia to jajka. Jestem w trakcie ich eliminacji. ;)
Dłuuugi czas miałam problem z odpowiednimi porcjami. Zawsze przesadzałam z ilością, a potem miałam ciążę spożywczą. xD Albo konstruowałam nieumiejętnie posiłki tak, że szybko brakowało mi energii i po 2 godzinach już byłam okropecznie głodna. Zaczęłam ćwiczyć i od tego czasu mam totalną rewolucję i nieskromnie przyznam, że jestem z siebie dumna, o! ;)
Kiedy zaczęłam treningi również skonsultowałam się z dietetykiem, żeby racjonalnie ułożyć swoje menu i redukcję. Od czasu do czasu coś w tym modyfikuję, dodając coś innego lub szukam zamienników z bardziej wymyślnych dań na coś przyziemnego. ;P
Paplando
Wtrącę też odrobinę prywaty, a co! ;) Czy u Was w rodzinnych domach i ogólnie w rodzinie, u znajomych panuje kult jedzenia? Zauważyłam, że u nas niestety tak. Cokolwiek się robi, gdziekolwiek się nie jedzie w odwiedziny do ciotek, wujków czy znajomych zawsze każdy przeżywa, co i ile podać na stół... Zazwyczaj każda wizyta gości wygląda jak jedno wielkie wesele, gdzie ludziska siedzą i wpychają w siebie tony jedzenia jakby się bali, że zaraz będzie koniec świata i trzeba najeść się, żeby nie być zagłodzonym po śmierci... ;/ Też żyłam w tym kręgu wiecznie konsumujących do momentu, aż nie zaczęłam zwracać uwagę na to co, jak i ile jem. Jedzenie to dla mnie po prostu dawka energii i bomba witamin i nie myślę o nim w trakcie dnia, nie jest to dla mnie priorytet też w spotkaniach rodzinnych czy towarzyskich. Nie mam obsesji na tym punkcie. Zauważcie, że jak wychodzimy gdzieś ze znajomymi na miasto idziemy coś przekąsić... Zdecydowanie jestem za opcją spaceru czy aktywnie spędzonego czasu, niż po prostu zajadaniu słów. Oczywiście jak wieki się nie widziałam z kimś, to można iść na drina czy dobrą herbatę i też to jest pomysł. ;) Kiedy przyjeżdżam do cioci i nawet jakbym widziała ją co tydzień, to i tak zawsze kończy się na tym, że siedzimy przy stole zastawionym jedzeniem, każdy je 3-piętrowy posiłek i od czasu do czasu pada jakieś lakoniczne pytanie: "co tam?". A ja chcę spędzić z kimś czas, zrobić coś pożytecznego... Tak samo, jak jedziemy na wesele. Ostatnio byłam z Ravenem na jednym rodzinnym weselichu i wiecie co? Żarełko of course na pierwszym planie. Było tego taaaak dużo i podawane posiłki tak często, że mało kto przez większość czasu się bawił, bo każdy siedział przy stole i przeżuwał. Potem kaaażdy był tak ociężały, że nie miał siły ruszyć pupencji na parkiet, a jak już to do jednego kawałka i koniec. xD Przerażające zjawisko. Jedzenie ma być dodatkiem, a nie wszystko ma się koło niego kręcić. Dlatego staram się unikać tego typu miejsc i sytuacji, bo mnie najzwyczajniej w świecie przytłaczają.
Zauważyłam też ogromną nietolerancję, co do tego w jaki sposób się odżywiam. I mimo tego, że minęła kupa czasu, żeby każdy się z tym mógł oswoić, nadal padają oscarowe pytania typu:
- "Nie jesz mięsa, a może zjesz paróweczkę?" (fuck logic!)
- "Co ja Ci właściwie mam zrobić do jedzenia, jak Ty NIC nie jesz!?"
- *z paniką w oczach* "Przecież ja nie mam co Ci przyszykować, bo wszystko takie drogie!"
- "Ok, nie jesz sera, a może zjesz serek topiony?"(fuck logic po raz drugi!)
- "Zrobiłam zupę i zabieliłam śmietaną, ale chyba śmietanę zjesz i nie umrzesz od tego, nie?"
- "Jesz frytki? Przecież to nie wegańskie! Aaaa, są z ziemniaków... A ziemniaki są wege?" (tutaj mózg eksploduje) xD
Zastanawiam się teraz, jak to mam odbierać. Czy to jakieś zagranie na emocjach, udawanie mało inteligentnych ludzi i skrajne lenistwo, żeby zapoznać się z tematem czy całkiem z premedytacją, żeby poczuć się bardziej fancy. ^^ Jeśli ktoś ma problem z tym jak jem, to niech nie przygotowuje NIC. To nie jest obowiązek, tym bardziej, jak mam komuś sprawiać przykrość... Zwykła herbata czy miska owoców jest dla mnie naprawdę cudownym rozwiązaniem. Jeśli też ktoś nie jest pewny, to niech pyta. Ja się nigdy nie gniewam o to. Ale, rany julek, szanujmy siebie i akceptujmy swoje wybory, zwłaszcza, że nie mówię tutaj o obcych, ale o rodzinie.
Jeśli też faktycznie ktoś jest zielony w temacie kuchni roślinnej (^^), to ja nie widzę przeszkód, żeby szczerze porozmawiać i żebym np. sama miała sobie przywieźć półprodukty i upichcić coś dla wszystkich, czy pomóc w przygotowaniach, czy przyjechać z własnymi gotowcami. No, ale widocznie czasami dialogu brakuje. Powiem Wam, że byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy ciotka mając 40 lat z hakiem nie ogarniała tematu nawet po upływie 3 lat, a babcia Ravena mając lat koło 70 bardzo się zawsze stara i zaskakuje potrawami podkreślając, że są robione specjalnie dla nas. To naprawdę bardzo miłe i udowadnia, że się da! :) Moja mama również potrafi cudnie wege kombinować, a spędzając Wigilię w gronie rodzinnym, moja siostra zrobiła wege pierogi ruskie, co było naprawdę świetną sprawą! ;) I za taką wyrozumiałość baaardzo dziękuję. ;)
Menu RedJinx
KAŻDY dzień zaczynam od śniadania. Nauczyłam się tego nawyku stosunkowo niedawno, bo zawsze wychodząc do pracy czy na miasto po prostu o tym zapominałam. A teraz zawsze znajdę te 15 minut, żeby coś przegryźć i naładować się pozytywną dawką energii.
Zazwyczaj wcinam jajecznicę z dwóch jajek, lub inne wariacje jajkowe (twardo, miękko, omlet) z garścią rukoli (u w i e l b i a m !) i warzywami, które akurat mam. Pomidor, papryka czy rzodkiewka zawsze u mnie są w lodówce. Tak to się prezentuje. ;)
Drugie śniadanie jest zazwyczaj po 3 godzinach z hakiem. Tutaj ZAWSZE są owoce lub koktajle na bazie mleka roślinnego. Garść sezonowych pyszności, czy też banan albo dwa jabłka.
Obiadowe rytuały też wypracowałam. Zazwyczaj kieruję się 3 schematami. Uwaga! xD Ziemniaki z czymś. xD Ryż z czymś lub makaron z czymś. xD Hah! I zawsze to tak wygląda. Kilka ziemniaczków i bukiet gotowanych warzyw, 45 g ryżu basmati lub brązowego z warzywami duszonymi na patelni, albo makaron (garść) z surówką na zasadzie śmietniczka (wrzucam wszystko, co mam pod ręką). Tutaj kilka propozycji. ;)
Nie jadam podwieczorków, to już trochę za dużo. :P Jest natomiast kolacja, która jest albo kanapką z sałatką z surowych warzyw, albo samą sałatką, tofucznicą z warzywami lub miską zupy... ;)
Po treningu od niedawna piję białko sojowe, które przyrządzam na bazie wody, rzadziej na mleku roślinnym. Od czasu do czasu dodaję tam banana. Banan zawsze spoko! xD
Codziennie do posiłków dodaję siemię lniane, nasiona chia, pestki dyni czy łyżeczkę otrębów. Mam zamiar niebawem zaopatrzyć się też w spirulinę, żeby bardziej wzbogacić w witaminy moje posiłki.
Co pijam? ZAWSZE Muszyniankę. To moja ukochana woda i nie zamienię na żadną inną. Kiedyś bardzo jej nie trawiłam i byłam fanką Górskiej Natury, nie wiem czy kojarzycie? A teraz smakuje to dla mnie jak kranówka. xD Także butelka Muszynianki codziennie. W między czasie kompot, herbata (nie mam ulubionej, raz czarna, zielona czy biała) i kawa zbożowa. Nie jestem specjalnym kawoszem czy herbaciarzem, więc 2-3 razy w tygodniu to się u mnie pojawia. Miałam obsesję na punkcie soków z Tymbarku, ale teraz ograniczyłam to do minimum. ;P
W trakcie dnia nie jem żadnych przekąsek. Nic a nic. :) Jak najdzie mnie super hiper ochota, to kilka orzechów i owoce. Nie jem nic przetworzonego. Ostatnio mnie pokarało, bo miałam leniwca i kupiłam sobie pierogi z kapustą i grzybami. Tiaaaa... Mój brzuch mnie znienawidził, a ja dwa dni czułam się jak balon. xD Także nic przetworzonego i żadnych gotowców. Staram się nie jeść na mieście, żeby mieć wszystko pod kontrolą. Czasami mi się zdarzy, wiadomo, ale wtedy wybieram sprawdzone miejsca, gdzie mam ogromny wybór wege dań. Zrezygnowałam ze słonych przekąsek i mam wyzwanie 3 miesięczne bez słodyczy, które sama sobie narzuciłam. Uwierzcie mi, że miałam ogromną słabość do gorzkiej czekolady czy wege muffinek w wykonaniu Ravena, no ale koniec, finito, kropeczka, jak na ten moment. :P
Nie suplementuję na razie nic a nic. Tylko w okresie letnim witamina D i czasami B12.
I tak to wygląda. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. Myślę, że więcej jedzeniowych postów nie będę wrzucać. Od czasu do czasu pojawi się food diary, a więcej możecie pośledzić na Instagramie, gdzie Was serdecznie odsyłam, bo tam będzie tego na pewno więcej. Może kogoś zainspiruję? :)
Dodam też, że mam zespół jelita drażliwego i mój brzusio jest mega wybredny, jeśli chodzi o jedzenie. Dużo rzeczy mu szkodzi, czuję się ciężka, wzdęcia się pojawiają, etc. Tak naprawdę po latach obserwacji wprowadziłam w menu tylko to, co naprawdę mi służy i po czym czuję się bardzo dobrze. Bo kiedyś były czasy, że z każdym kęsem bolał mnie okrutnie brzuch.
Ok, to by było na tyle. Mam nadzieję, że moje paplando kogoś zainspiruje i że wynieśliście coś z tego pożytecznego.
Ściskam! :)
RedJinx














